Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skończy i wychodzisz, jak więzień, i nawet już sił niema, żeby się cieszyć.
No, i żegnam się z Mundkiem, ale coś mnie skusiło, że się pytam:
— A czy twój stary urżnął się wczoraj znowu?
Mundek się zaczerwienił i mówi:
— Myślisz, że mój ojciec codzień pije?
Tak prędko odszedł, że nic już nie zdążyłem. — Poco mi to było? — Przez brak zastanowienia powie się coś czasem, a potem już nic nie poradzisz.
Raz mi ojciec powiedział przysłowie:
— Jest to cnota nad cnotami trzymać język za zębami.
Bardzo mądre przysłowie. Wtedy nawet byłem zły i nie podobało mi się. Bo coś powiedziałem, co było prawdą, a krzyczeli na mnie, jakbym nie wiem jakie kłamstwo powiedział. Nikt się nie pytał, więc mogłem nie mówić. Ale byłaby nieszczerość, że się prawdę w sobie kryje.
Dużo jest w życiu fałszu. Kiedy byłem dorosły, przyzwyczaiłem się, już mnie nie obchodziło. Jest — no, to jest, — trudno, — a żyć trzeba. Teraz inaczej czuje, — znów boli, że człowiek nie może powiedzieć człowiekowi, co naprawdę myśli. Tylko ciągle trzeba udawać.
Bo kłamstwo może być takie sobie — ani złe, ani dobre. Ale człowiek fałszywy — to już chyba najgorszy. Co innego myśli, co innego mówi, w oczy tak, za oczy inaczej. Już wolę stawiaka, kłamczucha, każdego wolę, niż fałszywego, — bo jego najtrudniej poznać. Tamtemu powiem: