Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znów oczy otworzył. — Widzi: już nie policjant i domy, a biały pokój i pani biało ubrana.
— Wróżka? — pyta się Kajtuś.
— Tak, wróżka.
— Biała. Czysta.
— Tak. Biała. Czysta. — Śpij.
— A krasnoludki?
— Są też. — Jak się nazywasz?
— Nie wiem.
Wcale się nie nazywa. — Jest mu wszystko jedno. — Leży w białem łóżku. — Ciepło, gorąco, — dobrze.
Kaszle.
— Boli!

— Już przytomniejszy, — mówi pielęgniarka szpitalna.
— Więc gadaj, dlaczego uciekłeś z domu? — pyta się doktór.
Kajtuś odwrócił się plecami i przykrywa kołdrą na głowę. — Nie lubi tego pana, który go puka i słucha przez rurki.
— Powiedz, co w nocy w rowie robiłeś? Jaki czarodziej cię tam zaniósł?
Doktór siłą sadza Kajtusia.
A tu nagle — ojciec wchodzi na salę.
— Antoś, co się z tobą stało?
Nie wie Kajtuś, czy widzi ojca naprawdę, czy znów mu się zdaje.
Nie słucha, o czem rozmawiają. Dobrze, że dali mu spokój.