Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaraz, nie zaraz. — Bez kosza byłoby może blisko, ale z ciężarem daleko.
Przystaje. Przekłada z ręki do ręki.
— Daj, pomogę — mówi pani.
— Nie trzeba — mruknął niechętnie.
Nosił nieraz za babcią, da radę i teraz.
Nareszcie. Chce odejść, myśli, że zwyczajna przysługa. — A ona:
— Masz za fatygę na cukierki.
— Nie trzeba.
— Weź, bo mnie obrazisz. Należy ci się. Dziękuję za pomoc.
— Ha! — Bierze czterdzieści groszy.
— Nie wydam. — Zarobione. — Schowam na pamiątkę.
I zadowolony, że własne, że wie, za co dostał i wie, od kogo.

Zapisał w pamiętniku:
„R. do mojej kr. — Kość. — T. s. i d. b.“.
Nikt nie zrozumie, nawet jeśli przeczyta. — Sam tylko wie...
Bo Kajtuś chce mieć kryjówkę. — Musi znaleźć miejsce samotne, tam będzie czarował zdala od ludzi.
Będzie miał słoiki z maścią gojącą i butelki z eliksirem życia.
Zamiast czaszki położy tymczasem kość — szczękę końską z białemi zębami.
Znalazł tę kość w piachu nad Wisłą i przyniósł do domu.