Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miała długą przemowę.
— Żart niemądry. — Ale gorzej, że ktos zabrał dwie bułki z wędliną, ciastko i pomarańcz.
Widzi Kajtuś, że panią zmartwił, więc chce pocieszyć.
— Niech na stoliku przed panią leży róża.
Pożałował, że to powiedział, bo go coś w sercu kolnęło, coś szarpnęło we środku boleśnie. Jak iskra elektryczna albo ząb się wyrywa. Jakby się u niego ta róża wyrwała z piersi.
I leży na stoliku.
Wtedy pan się pytał:
— Kto zabrał pióro? Przed chwilą było.
Teraz pani:
— Kto tu różę położył? — Nie chcę. — Zawiele sobie pozwalacie.
Chłopcy proszą:
— Niech paniusia powącha. Niech pani weźmie. Już my mu odkupimy śniadanie.
Jedni proszą naprawdę, drudzy błaznują. Bo lubią, jak się coś takiego wydarzy.
Po lekcji składkę zrobili.
— Daj grosik do czapki, na głodnego żarłoka.
Dwanaście bułek, tuzin kupili, — całą torbę.
— Masz. Jedz. Na zakąskę. — Po żabie.

Dumny stał się Kajtuś. Nieprzystępny i niecierpliwy.
Byle co, zaraz mówi:
— Chcesz w zęby? — Głupi! — patrzcie go: osioł, udaje mądrego.