Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kajtuś go ręką tylko, a on zawadził łokciem o kałamarz, i atrament wylany.
I kłamie jeszcze.
A pani nie wierzy Kajtusiowi.
Innemu się uda, a Kajtusiowi nie.
Stara się Kajtuś.
Napróżno.
Jeśli na lekcji cichy, na przerwie coś zmajstruje.
Aż złość bierze.
I już nie warto się starać.
I nie zawsze można wytrzymać, jak go coś skusi, albo żart przyjdzie do głowy.

Ot, nudzi się Kajtusiowi na rachunkach.
I pan patrzy na zegarek i czeka na dzwonek.
Co robić, żeby się prędzej skończyło?
A no, — wskakuje na ławkę.
— Oj, proszę pana, mysz. — Tam w dziurce koło pieca. Jeszcze widać ogonek.
Pan uwierzył.
— Wstydź się. Duży chłopak i boi się myszy.
Klasa w śmiech. Żeby się panu przypodobać.
— Myszy się boi. Tchórz!
Schodzi Kajtuś z ławki i mówi:
— Phi. Nie było żadnej myszy, tylko tak nabujałem.
— Była, mówią,
— No to poszukaj, gdzie przy piecu dziurka.
Patrzą: naprawdę niema.