Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się nazywasz? ile masz lat, gdzie mieszkasz, czy chodziłeś do szkoły?
— What is your name? — Wie alt bist du? — Ou demeures tu? — andato a scuola? — pyta się pan z fajką w zębach.
Kajtuś odpowiada po angielsku, po niemiecku, po włosku, — Kłamie w czterech językach. — To nic: zapisują do książki biurowej.
— Pokaż ręce. Pokaż zęby. — Hm, hm! — Przeczytaj to — to.
Na brudnej, zatłuszczonej kartce dwa zdania:
„Nie kraść. Słuchać się“.
— Zrozumiałeś?
— Tak.
Młody szepnął coś do ucha panu z fajką. Ten wziął w lewą rękę kij i uderzając Kajtusia wskazującym palcem po nosie, groźnie w czterech językach powtórzył:
— Be obedient! — Gehorsam sein! — Sois obeissant! — Sii ubbidiente! — Zrozumiałeś?
— Tak.
— Podpisz imię i nazwisko. Tylko nie pomyl się. Musisz napisać to samo, co w twojej fałszowanej metryce.
— Papiery moje nie są wcale fałszowane,
— Milczeć! — Dobry jesteś kwiatek.
Tak dostał się Kajtuś na okręt.
Na ten sam, którym przyjechał do Ameryki, ale teraz nie jako gwiazda filmowa, nie w towarzystwie sekretarza, lekarza, nauczyciela, nie jako pasażer pierwszej klasy; nie pieszczoch