Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcę mieć skrzypce.
— Chcę mieć skrzypce.

Palce drżą. Serce bije. Czuje Kajtuś dziwne ciepło w rękach i w sercu. — Serce bije. Skrzypce grzeją. Palce drżą.
Zaczyna grać. Cicho — cicho. — Razem: tam Grey na estradzie, tu Kajtuś w swej loży.
— Czy pozwalasz? — pytają się nieśmiało skrzypce Kajtusine.
— Pozwalam. Proszę, — odpowiadają skrzypce Greya.
Zasłuchana sala nie zauważyła, że razem teraz grają. Nikt nie zauważył młodego chłopca w loży. Jeden tylko pan z brylantem i smutnemi oczyma, siwemi włosami.
Kajtuś gra coraz śmielej, donośniej. Uśmiechnął się. Babcia mu się ukazała, — miła, niezapomniana. — Łagodnie patrzy na Kajtusia i szepce:
— Bądź dobry, — bądź dobry.
Łagodnie patrzy i szepce:
— Największy skarb człowieka, to czyste sumienie.
Kajtuś gra głośniej, Grey ciszej, ledwie porusza smyczkiem po strunach.
Widzi Kajtuś rzekę szeroką, a nad rzeką miasto na wzgórzu. — Co za miasto? Ach. Warszawa. — Co za rzeka? Wisła szara. — Oto ulica uboga i dom znajomy, w domu skromny wysoko pokój. Wysoko na piętrze z ciemnego kory-