Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niają mu się, znają go tu. — Takie nudne: ciągle zdejmować kapelusz i jeszcze się uśmiechać.
Nie będzie jadł obiadu.
— Mówiłeś, że jesteś głodny.
— Więc co, że mówiłem? — Tak mi się podobało.
Zupa żółwiowa mu nie smakuje, sarna za miękka, kompot za słodki, w kremie za dużo wanilji. — Zjadł dwie porcje lodów.
— Położysz się po obiedzie — mówi doktór. — Zmęczony jesteś, a bal późno się skończy.
— Nie położę się, — odpowiada Kajtuś. — Proszę przygotować mniejszy samochód.
— Znów sam chcesz prowadzić?
— Przecież umiem.
— Ale nieostrożny jesteś. — Ostatnio mało nie wjechałeś na drzewo.
— Będę ostrożny.
— Pojadę z tobą.
— Nie trzeba. Chcę sam.
Wziął w kieszeń ostatnią gazetę.
— Może jednak pozwolisz, że ktoś z nas będzie ci towarzyszył?
— Nie męcz mnie, doktorze.
Sekretarz mrugnął, żeby już dać spokój.
— Ale obiecujesz, że nie będziesz się kąpał w morzu?
— Obiecuję. Nie będą się kąpał.
— Wrócisz przed wieczorem?
Kajtuś nie odpowiedział.