płacą, mają takie okręty i pociągi, zabawy i wygody? — Kto bogaty, ma wszystko. — Dlaczego więc babcia i ojciec mówili, że pieniądze szczęścia nie dają?
Późnym wieczorem wrócił z doktorem do kajuty.
— Od jutra, mój przyjacielu, należysz do mnie. Rano kąpiel po lekkiej gimnastyce. Śniadanie: mleko, bułka, owoce.
— Jakie owoce?
— Nie wiem jeszcze. Poradzę się z naczelnym kucharzem i poszukam w księgach lekarskich: zdaje się, że na okręcie najzdrowsze są winogrona.
— No, a co po śniadaniu?
— Przechadzka po pokładzie. Potem lekcja muzyki. — Trzy partje warcab, albo kino. — Dziesięć minut gimnastyki, albo pływania. — Obiad. — Leżakowanie. Wszystko z zegarkiem.
— Więc jestem jakby w niewoli?
— Tak. — Wszyscy jesteśmy niewolnikami naszych obowiązków. A im kto więcej wart, tem więcej go pilnują. Ty, miły przyjacielu, masz wielkie talenty. — Potrzebny jesteś ludziom. Nie należysz do siebie. — Bardzo pilnować cię trzeba.
Dziwnie to jakoś powiedział.
Kajtuś spojrzał mu w oczy. Westchnął. Jakby przeczuł.
— Nie wolno, bo niezdrowo.
— Nie wolno, bo niebezpiecznie.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/219
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.