Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na prawo i na lewo, bo chcą wiedzieć, co się stało, która naprawdę godzina.
Urzędnicy bez śniadania biegną do biur, a kupcy do sklepów.
W tramwaju tłok. Konduktorzy rady dać nie mogą. Kto się nie docisnął, biorą wspólnie taksówki. Wszyscy spóźnieni: myśleli, że wcześnie, a tu już południe.
Wysypali się ze szkół uczniowie.
— Skaranie boskie z temi dzieciakami; plączą się, jak człowiek się śpieszy.
— A to niespodzianka, — cieszą się młodzi. — Kto tak dobrze wymyślił?
— Zagraniczni goście, — mówi Kajtuś rozweselony. — Chodźmy im podziękować.
Wstąpił do bramy, wywołał sobowtóra i posłał do domu. — Sam przyłączył się do pochodu sztubaków i — hajda na miasto.
Aż musieli zatrzymać tramwaje, — taka gromada ze wszystkich szkół się zebrała.
Gazety potem pisały, że młodzież szkolna urządziła przed hotelem gości burzliwą manifestację. Inne gazety, że — żywiołową i
- Spontaniczną.
Przyznać trzeba, że krzyk był.
— Niech żyją! — Vivant! — Dziękujemy!
Oni wyszli na balkon i kłaniają się i też dziękują.
A potem, każdy w swoją stronę: do domu, albo na spacer.