Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie będziemy.
— Nie będziecie kłócili się podczas śpiewów?
— Nie będziemy.
Dozorca, człek ambitny i ufny w siłę swej wymowy, bardzo był z siebie zadowolony; na nieszczęście jednak w nocy padał deszcz, a wiadomo, że po deszczu jest najwięcej grzybów; więc nazajutrz znów, kto śmielszej natury, wymykał się z werandy do lasu, — może tylko troszeczkę rzadziej słychać było podczas śpiewów skargi:
— Proszę pana, on nie daje śpiewać.
— Proszę pana, on się bierze i szczypie.
— Proszę pana, on się pluje w ucho.


ROZDZIAŁ SIEDMNASTY.
Obiad. — Sposób na to, by zostać hrabią. — Kłopoty
dyżurnych. — Dwie muchy w zupie.

Ponieważ w „Mośkach, Joskach i Srulach“ mówiłem o przylepkach, jajecznicy, brzydkich i pięknych widelcach, powtarzać już nie mam potrzeby.
I tu, jak w Michałówce, o ile sam obiad nie dostarcza ciekawego materyału do rozmów, gawędzi się o rzeczach postronnych:
Że w szkołach chińskich nauczyciel bije uczniów w pięty, że najlepszy stopień jest rzymska piątka, że dawniej ludzie byli jak pierwsze piętro, że jedna pani miała w nosie ząb.
Czasem zagadkę kto zada:
— Co to za zwierzę, co ma cztery nogi i pierze?
— Człowiek — zaryzykował powiedzieć ktoś ot, na chybił trafił.