Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dzieci spać się pokładły.
Przez otwarte okna widać było niebo, dobre wiejskie niebo, które kocha dzieci i patrzy na nie w dzień uśmiechem słońca, w nocy śpiewa im cichą kołysankę migotaniem gwiazd. Patrzy przez otwarte okna dobre wiejskie niebo i cieszy się, że dzieci śpią, że obudzą się wesołe i wyspane i rozpoczną przerwaną zabawę.
Okna były otwarte.
Przez otwarte okna płynęło do sali czyste dobre powietrze wiejskie, które kocha dzieci, chce, żeby były wesołe i zdrowe. — Dobre wiejskie powietrze na lekkich skrzydłach cicho płynęło przez salę, zatrzymywało się na chwilę koło każdego łóżka, całowało śpiącego chłopca w czoło i szeptało: — Śpij spokojnie, zbieraj siły, — mężniej, krzepnij, wzrastaj.
Drzwi do sieni były uchylone, przez uchylone drzwi słychać było granie skrzypiec. — Skrzypce dziękują wsi, że wieś kocha dzieci miasta...
„Wieś kocha, powietrze całuje, niebo słońcem się uśmiecha?“ — Jak wieś może kochać, kiedy niema serca, jak powietrze może całować?
Jak las może się modlić? — Boć o modlitwie lasu mam dziś opowiedzieć.
Wieś ma serce, chłopcy. Wieś ma potężne ramiona, któremi jak dobra piastunka, tuli do piersi swej miasta. Wieś ma pierś szeroką, którą nas karmi i grzeje. Wieś przygarbiona, pochylona w pracy. — Jak korzenie starego drzewa, na skroniach żyły jej nabrzmiały; każda trawka łąki, każde ziarno kłosu znojnym potem stokrotnie zwilżone. — Wieś ma oczy, zapatrzone w niebo, lasem, jak płucami oddycha. Gdy westchnie, aż wicher wyje, jak zapłacze, deszcz strumieniami płynie. A kiedy wieczorem klęknie do modlitwy,