Prawda, Stefku — prawda, Władziu, Olesiu, Karolku, — czasem małe dzieci mają duże troski?
Stefek Trelewicz zostawił w Warszawie małego Wacka. Wacek ma cztery lata i wszyscy go bardzo kochają. Czasem ojciec da małemu Wackowi dwa grosze, Wacek zaraz nogi za pas i biegnie do sklepiku po karmelki albo czekoladkę. A sklepik jest po drugiej stronie ulicy, a przez ulicę tramwaj elektryczny przejeżdza. Mały Wacek wpaść może pod tramwaj. Niedawno w sąsiednim domu też tramwaj dziewczynkę przejechał. Kto teraz pilnuje małego?
Tatuś o siódmej rano wychodzi, bo służy w sklepie z futrami, musi sklep wcześnie otwierać; mama także dzień cały zajęta, — kto teraz małego pilnuje?
Płakał Stefek przez dwa wieczory, trzeciego wieczora płakać nie zdążył, bo zasnął, potem list z domu dostał i już się pocieszył. Tylko prosi, żeby mu pan osobno mówił dobranoc, bo w domu go tatuś zawsze na dobranoc całuje. I prosi, żeby Lutek także przychodził mówić mu dobranoc, bo Stefek ma w grupie C brata Lutka.
Kiedy pierwszy raz przyszedł Lutek z grupy C na naszą salę, zaczęli go chłopcy wyganiać:
— Oo, proszę pana, cudzy się kręci. A sio, a sio!
— Co to ja kura — oburzył się Lutek — żeby na mnie — a sio — wołać?
— To nie cudzy — a Stefka brat.
— Ale nie z naszej sali.
— To co? On przychodzi Stefkowi dobranoc powiedzieć.
I Lutek, chociaż cudzy, bo z grupy C, przychodzi co