Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wprost nie wypada pierwszego zaraz wieczora wleźć pod łóżko i przechodzących łapać za nogi, albo ukryć się w szatni i udawać stracha, albo schować Tomkowi poduszkę, niby że mu ją skradziono.
— Czy wszyscy już leżą?
— Wszyscy.
— A więc zaczynam.
I zaczął pan opowiadać co będzie jutro.
— Rano hałasować nie wolno, dopóki nie wejdę na salę i nie powiem dzień dobry; ubrania wydamy, ważyć was będziemy, paznokcie wam się obetnie, kolonię pokaże.
Potem pan zaczął coraz nudniej mówić:
— Trzeba sobie wzajemnie ustępować, nie bić się, przezwisk nie dawać, ubrań nie niszczyć, zwierząt nie męczyć, dziewczynkom nie dokuczać. — Zawsze w pierwszym tygodniu dużo broją chłopcy: i pocóż — czyż nie lepiej dobrze się sprawować?
Ale że to co pan mówi, nie jest zajmujące, a chłopcy zmęczeni drogą, — więc coraz mniej tych co słuchają, a więcej tych, co zasnęli.
Spostrzegł pan wreszcie, że wszystkich uśpił długą przemową; poszedł do swego pokoju, tylko na wszelki przypadek zostawił okienko na salę otwarte.
A sosny już wiedzą, że nowa partya dzieci przyjechała i mówią:
— Ot, jutro będzie wesoło.