Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A mojej mamie raz kabalarka powiedziała, że się coś złego stanie, i dziesięć rubli z kuferka ukradli — mówi Zosia.
— A ja mam czarodziejską laseczkę, — oznajmia Stasiek, — jak komu dam nią w łeb, to mu zaraz guz wyskoczy.
Chłopcy nie wierzą ani w duchy, ani w strachy, ani w umarłych. A dziewczyny głupie gadają o czarach i potem boją się spać. Chłopcy nawet w kabalarki i wróżki nie wierzą, to też zdziwili się niepomiernie, kiedy pan obiecał Helence wyczytać z ręki wszystkie tajemnice.
Pan patrzy, patrzy, patrzy na rękę Helenki, a wszyscy ciekawie czekają, czy zgadnie.
— Hm, Helenka talerz raz stłukła.
— Nie talerz, tylko podstawkę.
— A raz znów Helenka zjadła coś mamie, i mama bardzo się gniewała.
— Oj, naprawdę: skąd pan wszystko wie?
Mama kupiła śliwki na marynaty i Helenka dwie śliwki zjadła bez pozwolenia, ale były troszkę robaczywe.
— Tak jest, — potwierdza pan, pilnie patrząc na rękę — śliwki były troszkę robaczywe. — A raz znów Helenka spadła ze schodów.
— Rzeczywiście: poślizgnęła się i z dwóch schodów zleciała.
— Raz znów z dziewczynką się pokłóciła.
— A jak się ona nazywała?
— Imiona trudno z ręki wyczytać: chyba Mania się nazywała.
— A nie, bo Stasia...
— Helenka ma lalkę.
— A włosy ma lalka?
— Włosy? Owszem, ma lalka włosy, tylko coś jej brakuje.