Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz pan niesprawiedliwie go skrzyczał. Szli przez las parami, zatrzymali się koło mrowiska.
— Patrz, mrówka niesie jajeczko — kijkiem pokazał z daleka.
A pan krzyknął:
— Czego psujesz mrowisko, urwisie?
I Ździśkowi zaraz łzy w oczach stanęły, ale nic nie powiedział.
A ot Józio chciał nawet uciec z kolonii do domu, bo mu się przykrzyło, a przytem Śliwka go nabuntował. Józio miał uciec pierwszy, a Śliwka spotka się z nim na dworcu i tak wszystko urządzi, że darmo do Warszawy dojadą. Śliwka umie bez biletu podróżować. Raz miał go ojciec zbić, więc uciekł z domu, na stacyi ukradł żydowi koszyk z truskawkami, w Kaliszu w cyrkule nocował; tam złodziej kratę wypiłował, — uciekli razem i do Piotrkowa pojechali.
Zapewne część tylko mała była w tem prawdy; opowiadał zaś sądząc, że chłopcy słuchać i szanować go będą; ale opowiadanie nie znalazło uznania. Jeden tylko Józio zaufał mu i źle na tem wyszedł; bo wstyd mu było wracać, a jaka przykrość dla panów.
Biedny Józio, kiedy był mały, wsadził sobie groch w ucho. Pobiegła z nim matka do felczera, felczer dłubał — dłubał i jeszcze głębiej groch wepchnął do ucha. Poszła z nim matka do szpitala, ale już było zapóżno, a na drugi dzień była niedziela, i doktorów w szpitalu nie było. A tymczasem bębenek pękł w uchu, teraz źle słyszy, materja mu z ucha leci, i głowa go często boli.
Ojciec Józia wyjechał i ośm lat nic nie pisał, więc nie wiedzą gdzie jest i czy żyje, a Józio z mamą i siostrą papierosy robią do sklepu, ale często nie mają roboty, a przy-