Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
X.
Szałas, gdzie się ciągle wyrzucali.

Korpaczewski z dziesięć razy brał się do budowania szałasu. O lepsze z nim iść mogli tylko bracia Bednarscy, którzy bodaj czy nie najwięcej mieli gałęzi, nigdzie jednak miejsca nie zagrzali, do końca sezonu odbywali mozolne przeprowadzki i ostatecznie wiedli żywot cygański, koczowniczy.
Korpaczewski dwa razy próbował dostać się do Miłosny, ale mu tam było za ciasno, a może i za spokojnie; przeniósł się na Łysą Górę, osiedlił się na dzień jeden koło pniaka, potem na dzień koło brzozy, potem wprost burmistrza, potem na lewo od burmistrza, potem nieco wyżej na górce, — wreszcie ukończył robotę, — siedzi, — dumny, — zadowolony.
(Korpaczewskiego zwą Etle-Metle, bo kiedy się pokłóci, tak prędko mówi i niewyraźnie, że go zrozumieć niesposób).
I czy Korpaczewski po ukończeniu szałasu chciał z niego wyrzucić Pilawskiego, czy Pilawski Korpaczewskiego, czy obydwu chciał wyrzucić Borkiewicz, czy oni Borkiewicza, czy wreszcie Przybylski wszystkich ich chciał powyrzucać, dociec jest niewypowiedzianie trudno; dość że zawsze w szałasie jest jeden obrażony, jeden pokrzywdzony, jeden zagniewany srodze i jeden pobity.
Rozumiecie teraz, dlaczego Bartyzek nie radził Kopce iść do nich i dlaczego Kopka tak rychło wrócił do szałasu Bartyzka?
Miał też z nimi za swoje burmistrz Łysej Góry.
— Kto u was jest gospodarzem?
— Ja, — powiada Olsiewicz.