Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie, albo zdechłego chrabąszcza, albo zauważy kurzajkę na ręce sąsiada. I znów:
— Przestańcież tam, — idźcie sobie.
Ten i ów w kark nawet dostanie, gdy mocno już zniecierpliwi słuchaczy.
„A królewna z lwem wsiadła do ostatniej karety i jadą. — Jak goście w pałacu zobaczyli, że królewna z lwem siedzi w karecie, okropnie się przestraszyli“.
Bajka dobiega do końca, który głosi:
„I ja tam byłem, miód i wino piłem; po brodzie kapało, a w gębie nic nie zostało“...
— Dwie dziurki w nosie i skończyło się, — mówi ktoś, wygrzebując się z trudem, kulejąc, bo sobie nogę odsiedział.
A pozostali, nienasyceni, proszą:
— Powiedz jeszcze. Jak jesteś zmęczony, to powiedz jaką krótką.
— O Śnieżce znacie?
— Ja znam, ale nie szkodzi.
— To się nie „o Śnieżce“ nazywa, a o Czarnobrewce.
— Kiedyś taki mądry, to sam opowiadaj.
Najgorzej opowiadać bajkę, jeśli ją zna ktoś jeszcze. Ty mówisz: „smok miał dziewięć głów“, — a on: „nieprawda, bo dwanaście“.
— Nieprawda, bo dziewięć, bo tak pan opowiadał w Psarach...
Ty mówisz, że włożyli królewnę do srebrnej skrzyni, a on: „a widzisz, że nie, bo do złotej“.
— Właśnie, że do srebrnej, tylko ze złotem okuciem. Możeś ty słyszał inaczej.
I niecierpliwią się już słuchacze:
— Jak znasz, to idź sobie i nie słuchaj.