Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jużeście sobie znowu ze starym na mordy wleźli?
— A no trochę.
— To ślicznie: nie dajmy się, powiadam... Poczekaj no: jak to będzie po czesku?... Słuchaj: jeden bilardzik — i na przepalankę.
„Matka w różek... Córeczka w boczek... Dublik... Chlapnął... Panieneczka do środeczka... Ma go.“
Ogarnia mnie po chwili to nasze miłe, swojskie, senne, kojące i na wskroś warszawskie, — owo:
„I znów dzień przeszedł.“
I zrywa się z uczuciem ulgi kartkę — ze ściennego kalendarza...
Wróbel. — Przepalanka. Dwie kiełbasy. — Wszystko, jak przed rokiem. — Śmieszne, że mnie to dziwi.
Powiadam ci — zapala się Janek — palce lizać. Mała, czarna, — a jak zbudowana, — a co za ciało, powiadam ci — co za ciało. — Idę z Felkiem, — (poznasz go) — przez Marszałkowską... Zaraz przeniuchałem, że nie tutejsza. — On mówi: „nie zawróć sobie łba.“ — Dobrze, zobaczymy, — Nie chciał wierzyć... Ale teraz już wierzy, i łazi z wywieszonym ozorem, aż ja ją puszczę kantem... Ale... ale: patrz no, co za pocztówki wspaniałe. Widzisz? — O ta... albo ta... Cywilizuje się Warszawa — coo?...
Janek — towarzysz wspólnych zabaw z „Sa-