Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny ból zęba gotów jesteś okupić cierpieniem tysięcy, niewolniku bólu, psie, czujny na każdą zachciankę ciała.
I wleczesz swe życie niechlujne i nudne, bez myśli mocnej i czynnej, bez punktu stałego, gwiazdy przewodniej, idei szerokiej — wąskie i samolubne i prawie zwierzęce.
I nie wiesz nawet, co jest tobą, a co obce tobie...
A czy pamiętasz owe marzenia chłopięce, dumne?
A czy pamiętasz to rwanie się wyżej, wyżej — na szczyty.
O sławie marzyłeś i ludzkość szczęśliwą widzieć pragnąłeś, — i mówiono, że dzieckiem jesteś kapryśnem; ty czułeś, że dzieckiem być już przestałeś. A czy pamiętasz owe modlitwy młodzieńcze, natchnione? A czy pamiętasz legendę o bocianie, i uśmiechy, i półsłówka — i szeptane, poufne zwierzenia rówieśników? I to, co piękne i tajemniczo święte, jak nieśmiertelność życia, — brudnem, i śmiesznem, i nęcącym grzechem się stawało.
I nieraz zwisało ci na ustach pytanie serdeczne, które ci chłodem niezrozumienia mrożono i jadem zepsucia w zawiązku zatruwano. Pamiętasz, jak byłeś zatrwożony, zraniony, gdy po raz pierwszy zrozumiałeś to, o czem starsi mówili, sądząc, że ich nie słyszysz, lub nie rozumiesz?