Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niż w jamę ustną: czy jem, — i muszlę uszną: czy czysta.
Już nie odgadywałem szarad w Kurjerze. Marzyłem o innej, większej sławie.
— Cicho, Jadziu, nie przeszkadzaj, bo Janek się uczy.
A Janek pod gramatyką grecką miał powieść, na policzkach — rumieńce, w oczach — iskry lub łzy, a w duszy — burzę: zapał, obawę, ból i wyrzuty sumienia...
Przyszła miłość śnieżno–biała i nauczyła czuć i marzyć. Z nią mieszkam w latarni morskiej i pracuję nad latającą maszyną lub perpetuum mobile. Matka jej umarła na suchoty; znajduję lekarstwo przeciw suchotom i nazywam jej imieniem: Anieli, Anielki mojej.
Pisałem listy do pisarzy: — do Belmonta:
„Panie! Czytałem twoje arcydzieło: „W wieku nerwowym“. Boże! jakie to arcydzieło...“
Do Choińskiego:
„Pan, taki sławny i taki wielki, będzie się śmiał z listu sztubaka. Ale przecież „Stłumione iskry“ — to takie potężne dzieło. Och! jak pan zna duszę ludzką“ — i t. d.
I listów nie wysyłałem, bo bałem się, że są śmieszne, że drwić z nich będą, jak drwią moi najbliżsi ze mnie, z mej ukrywanej miłości, marzeń i wątpliwości moich.
— O, widzisz, to jest taka.
— A po czem ty poznajesz?