Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Eech pokraki, — ech wściekłe, — a złe.
A zły ich wzrok, a zły — zły śmiech, a zła ślina — jad; a zły, zły, zły śmieeech, a zły — zły — zły wzrok.
Hu — huuuuu...
Dziecko drżące, ślepe — na świat, tu na świat, — dziecko — łup, dziecko — kat, dziecko — wróg, ślepe i bezradne.
Szszuuu...
Beczki z gorzałą na wozach, brzegiem torfowiska, — beczki pełne, duże, ciężkie. — Byle w bagnie nie zagrzęzły.
Hhuuuuu!
Ciągną wiedźmy; na miotłach jadą, co bogatsze, — błotem unurzane, — nagie, — kwaśnym potem śmierdzące. — Suche łydy — piszczele, ostry nos, kocie oczy złem świecą, — na bal, na weselisko; kocie oczy złem świecą.
Hu — huuuuu...
Ciemna noc — wicher dmie — wicher gnie gałęzie — wicher psiakrew dęby łamie.
A dziecko kwili, — drży, — niemowlę tycie maleńkie.
A wiedźmięta na drzewa się drapią, sowom oczy wypijają, ćmy wysysają, — korę z drzew zgryzują białemi zębiętami, — w wydęte pępki kułakami biją, — z piskiem, kwikiem, — skowytem...
Wicher huczy — puhacz szydzi, czarne kruki