Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan Jan zanadto się z bachorami cecka. Pan Jan tłomaczy, przełoży, uprości, a to tylko ślepia wypuczy i patrzy. — Zapłacą za godzinę, a pan Jan siedzi dwie godziny. — Jabym tam w łeb zamalował raz i drugi, toby odrazu lepiej poszło do głowy.

∗             ∗

Ten zmierzch wieczorny, przejrzysty, różowy
Jakieś mu dumki nawiewał do głowy
O wiośnie, ciszy, przyrodzie i Bogu.
Jakieś pytania o życiu, o świecie
Zmąconą falą o duszę mu biły...

Czuł, że są wyższe i czystsze uciechy
Nad wrzask pijanej ciżby i muzyki,
Nad wyuzdaną swawolę i śmiechy,
Nad brzęk kieliszków, i klątwy, i krzyki...

Postał, podumał i poszedł — do szynku.

— A taki poszedł w końcu do szynku.
Śmieją się z niego: nie chciał, nie chciał, — a taki poszedł do szynku.
— Cóż, panie Grosik, ładne?
— Niczego sobie: dobry kawałek.

∗             ∗

I znów, i znów pogrzeb.
Dziecko umarło garbarzowi.