Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

U Tomaszów kolacja, a u nas — tańce. Łóżka wyniesione do sionki; szafy, kufry, komoda — do sąsiadów. Pod ścianami oparte na stołkach deski od prasowania. — W kącie wyrostek — muzykant z harmonją.
Po przekąsce idziemy na górę. Rozpoczynają się tańce. Grosik z Tomaszową, Tomasz z bogatą babką-teściową, stary Wilczek z żoną, pan Tarczewski z pralniczką. — Warczy wesoła „Oj-ra“, — zabawa leniwie się ożywia. — Młodzieży brak, — bo kto ma dać rubla, to woli trzy ruble puścić z kolegami za domem, — taka to dzisiaj młodzież.
Pani Tomaszowa lubi się bawić, choć ma już siedmioro dzieci; natańczyła się ona za młodu. Dla niej urządzali specjalne zabawy na Kępie; wtedy jeszcze na Kępie nie było „grandy“ jak teraz. — I Grosik, pierwszy tancerz w pułku, ale z słabą głową, — już zbyt głośno przytupuje po sześciu kieliszkach, a raz wraz ciągnie kogoś na dół na przepitkę.
— Znów będzie brewerjował.
Dzieciaki ustawiły się w kącie między kominem a drzwiami i patrzą na zabawę, — a w sionce terminatorzy pana Tomasza nie śmią wejść do izby: i tak ciasnota, ich by jeszcze tylko brakowało.
Zaszła mała sprzeczka między kobietami: o to, że piwa mało, o to, że wszystkie na zabawie, a żadnej przy kominie. Ale nie doszło