Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie wezmą. — Naukę ci będę dawał? Do łajdactwa szycie ci niepotrzebne. — Ona w nocy pracuje córeczka, — a pracuje, pracuje. — Won do chłopa — niech ciebie teraz nocuje — jednej gęby od miski ubędzie. — Ale on ma już dosyć: przegoni...
— Ja u koleżanki nocowałam, — mówi Mańka.
— A ta koleżanka brodę miała, czy tylko wąsy?.. A jak tu do ciebie przyjdzie jaka koleżanka kiedy, to ja ją tak...
I uderzył Mańkę pięścią w pochylony grzbiet, ale nieśmiało, — nie z całej siły.
Zerwała się matka ze stołka, — czerwona, — drapieżna.
— Nie rusz jej — rozumiesz?
Wyprostował się. Zwrócił się całą postacią ku żonie. Nogi szeroko rozstawił.
— Acha! — to to taaak?
— A no tak... Uuuch, ty zbóju!
— Acha! — to tak? To ja zbój. A no dobrze: to ja zbój.
— Mańka wyjdź.
— Nie, moja pani. Niech ona sobie posiedzi, a ja z mamą zrobię swój rachunek. Ba, ja zbój, a mama bardzo godna osoba i wielka dama.
— A większa od ciebie.
— Pewnie, że większa. Ooo, tak, — większa.
— A większa od ciebie.