Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie chciał chodzić. — Chodź, Bronek. — Ja w domu, mówi, zostanę, to domu od złodzieja popilnuję. — Bo to u nas zdradnie tak mieszkanie samo zostawić.
I z czego przyszło jemu to nieszczęście?
Odebrali go ze szpitala. Matka sprzedała chustkę i pojechała z Bronkiem do owczarza do Miłosny. Owczarz kazał mu pić piwo ze szmalcem i dał smarowanie. — Powiedział, że to nie suchoty, tylko krew zastygnięta w żyle.
Potem znów powiedzieli, że u Dzieciątka Jezus jest jedn sławny doktór. Ale ten tylko raz go posłuchał, powiedział coś po łacinie, i już go inni leczyli, — sami młodzi, co jeszcze praktykują tylko na chorych.
Raz było już zupełnie dobrze, jak doktór z hrabiowskiego przytułku dał mocne lekarstwo.
Chłopak dychał lżej, mało kaszlał, nogi mu całkiem zelżały i apetyt wrócił. — Wstawała matka w nocy co godzina i patrzała na Bronka; a kiedy widziała, że chłopcu ciężar zelżał w piersi, że dycha lekko i że mu już tak nie gra, — to się łzami zalewała i błogosławiła doktora.
I czy się zaziębił, jak szedł na dwór za potrzebą, — dosyć, że od tych pór ciągle gorzej i gorzej.
Teraz znowu ojciec został bez miejsca, dobrze, że choć ona talerze zmywa w garkuchni...