Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A jednak może być inaczej, fabrykancie glicerynowych mydeł, — i nie potrzebowałbym, bezradny i zdziecinniały, — opowiadać malcom bajek o „kocie w butach“...
— Panie Janie, — woła przez drzwi Nowak.
— Co? — pytam mimowoli.
— Aa, to pan jest? Możebyśmy tak zagrali w warcaby?
— Na piwo? — pytam.
— A niech będzie i na piwo.
Otwieram drzwi: oczy mu się śmieją z radości. Pewny, że wygra.

Wdowa z Woli wyjechała z małą gdzieś pod Łomżę. Wikta zapytała mnie, czy ja naprawdę kochałem się w tej wdowie — i patrzała mi przenikliwie w oczy.

∗             ∗

Taka sobie jedna z wielu smutna historja i taki sobie jeden z wielu pan z dyplomem...
Ojciec w fabryce, a kobieta w domu. Starsza córka garbata, chora wiecznie, kaszląca; jeden chłopiec w terminie u tapicera, drugi w składzie materjałów piśmiennych, i jeszcze dwoje drobiazgu. — Ojciec zarabiał 18 rubli na miesiąc, Bronek — 7 rubli, — i żyli.
Ale przyszło nieszczęście: ojciec stracił miej-