Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ICH POEZJA.

Zaległa cisza.

Lampka żółtym cieniem spowija izbę suteryny, jej ubogie sprzęty i znużone świętem twarze mieszkańców.
Istnieje pewien niepokój, ździwienie mięśni przywykłych do natężonych skurczów, a dzisiaj oto bezczynnych. Zmęczyły się twarde ręce i tułów — spoczynkiem, zmęczyły płuca przewiewem czystego powietrza cmentarnego.
I myśl się błąka, wytrącona z wązkiej ścieżki drobnych trosk. Troski drobne — nie zakreślają podniebnych tęcz, ale nikłym kłębkiem zwijają się do koła wielu istot. Troski wielkie zarazem, bo dzieciom jeść dać trzeba, samemu jeść trzeba, a o chleb trudno, choć ziemia tyle ziarna daje, i kąt mieć trzeba, a choć