Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w to. Jeden mieszkał w naszym domu stolarz, taki poczciwy, jak pewnie był mój ojciec. To ten stolarz mówił, że on będzie świadczył. Tylko żona jego odciągała i mówiła: „co będziesz się po sądach włóczył, tyle ta dziewczyna warta, co i matka.“ Bo ona była zła na mnie.
Więc potem to ojciec Antka zaczął płacić za mnie mojej matce dwa złote dziennie, a ja jemu oddawałam to, co zarobiłam. Musiałam pół rubla zarobić, bo on chciał mieć na mnie czterdzieści groszy dziennie. On ciągle się z matką kłócił, bo matka wiedziała, że ja więcej zarabiam. Ale on groził matce kryminałem, więc matka tylko na mnie się mściła. Ale potem to i mnie się bała, bo mówiłam także, że ją oddam do sądu. A ojciec Antka to mnie tylko za uszy targał, albo dał szturchańca, albo rękę wykręcał. Ale w twarz nie bił, bo nie chciał, żebym miała sińce. Bo jak byłam ładniejsza, to więcej dawali mi za kwiaty.
Czasem mu oddawałam wszystko, a czasem jak zarobiłam więcej, to kupowałam pierniki, czekoladę i karmelki. Ale jak miałam mniej, to Antek mi zawsze dawał, bo on mnie kocha, i ja jego także. Chociaż on już teraz nie jest taki, jak dawniej. Mówił mi to sam: „at, śmieją się ze mnie tylko przez ciebie; nawet się pocałować nie dasz, jak jaka hrabina, albo co“. Ale ja sobie myślałam zawsze, że to nic nie szkodzi, bo jak on pójdzie odemnie, to się powieszę i już.
Mańka skończyła. Oczy jej lśniły, jak dwie głownie, z twarzy krew zdawała się tryskać; przez dziury podartej koszuliny widać było dziecięcą pierś, falują-