Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciskała czoło, na policzki jej wystąpiły rumieńce. A jednak się nie budziła
O zmierzchu do pokoju jej weszła kobieta, zapaliła lampę wiszącą wysoko i zbudziła ją.
— Niech się Mania rozbierze i położy.
— Co? — zapytała Mańka, szeroko otwierając oczy. — Gdzie ja jestem?
— Proszę do mnie nie mówić, bo jestem głucha.
— Ale gdzie ja jestem?
— Nie słyszę. Proszę się rozebrać i położyć.
I wyszła.
Dziewczyna usiadła na łóżku i przypominała sobie z trudnością całą historję dnia ubiegłego.
— Ach, tak!
Przypomniała sobie
Ale co jej ta kobieta mówiła?
— A, prawda, mam się rozebrać.
Rozebrała się ze swych łachmanów, zarzuciła je na poręcz łóżka, położyła się, ale już zasnąć nie mogła.
Zegar wybił godzinę dziewiątą. Lampa, przyćmiona zielonym kloszem, słabo rozpraszała ciemności. Manię przestraszył dźwięk zegara. Nakryła się kołdrą na głowę.
Jest sama! Tam, w Warszawie, miała matkę pijaczkę, a teraz niema nikogo.
Było jej gorąco. Wysunęła głowę z pod kołdry i wzrok jej padł na krzyż, który zawieszony był nad łóżkiem.
— Co matka sobie myśli? Dostała przecież pieniądze. Pewnie ją ojciec Antka oszukał. Dziewiąta go-