Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mańka nic nie była winna hrabiemu i hrabiance, bo nie pożyczała nic od nich, a otrzymywała na własność, a własności swej nie trwoniła.
Zaledwie uświadomiła sobie Irena tę prawdę, zmienił się jej sposób zapatrywania na wiele rzeczy, zmienił się jej stosunek do Mańki.
Gdy myślała teraz o szpitalu, i szkołach, które otwierała z bratem, widziała nie dzień, w którym nastąpi uroczyste poświęcenie budowli przy udziale duchowieństwa, licznych obywateli i gości, zaproszonych z Warszawy, ale dzień, kiedy pierwsze promienie wystrzelą z nowego gmachu na strzechy wieśniacze, na okolicę, kto wie, może na kraj cały. Może drgną inne serca, może wytworzy się prąd silny, rwący, prąd uspołeczniania mas ludowych.
Irena czuła się szlachetniejszą, weselszą. Mańkę uważała nie za istotę, której łaskę wyświadczyła, a tem samem kupiła ją sobie, pęta niewoli moralnej na nią włożyła, ale za towarzyszkę pracy.
W rozumowaniach swoich zbliżyła się bardzo do przekonań warjata-marzyciela z Pragi.
Poczęła traktować Mańkę nie jako przedmiot, na który spływa jej dobrodziejstwo, ale jako istotę, która ma z nią i po niej pracować.
I ździwiła się bezgranicznie, gdy zauważyła, że Mańka odrazu, bez wyjaśnień i tłomaczeń, ją zrozumiała, zwróciła się do niej, i serce jej swe otworzyła. Więc odrazu otrzymała tę życzliwość, o którą daremnie poprzednio walczyła. Dziwne!