Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozumieją mniej lub więcej; tłomaczą sobie po swojemu, komentują.
Bije godzina druga. Antek odkłada książkę... do jutra.
Rozchodzą się. Antek tylko pozostaje jeszcze chwilę i pokazuje dziewczynie parę nowych liter.
— Poczekaj, niedługo i ty będziesz umiała tak czytać. Dobranoc.
Rozchodzą się, i Antek długo jeszcze rozmawia ze swymi współmieszkańcami, potem długo jeszcze myśli sobie o tem i o owem, o książkach i o Zośce.
„Zkąd garbata ma tak piękną córkę, tę Zośkę tak prostą, jak trzcina, z wielkiemi czarnemi oczami i długim płaszczem kruczych włosów?“ Na pytanie to mogłaby odpowiedzieć tylko „garbata“. Dziecię to pozostało jej, jako jedyna pamiątka dawnej młodości, jedyne wspomnienie niewielu radosnych chwil jej życia, jedyny dowód czyjejś winy, jedyny widomy znak jakiegoś rozczarowania, echo wyrządzonej jej krzywdy. Kochała córkę swoję bez granic.
Oto dlaczego Antek spóźniał się do obowiązku i brał pokryjomu kilka czekoladek, biszkoptów, lub ciastko.
Przez palce patrzył właściciel cukierni na owe dwie wady Antka, bo Antek był sprytny. Ale nie dla wszystkich chłopców cukiernik i podwładni jego byli jednakowo uprzejmi.
Był wśród malców i niedołęga, cichy, uczciwy, posłuszny sierota z prowincji. Opiekun oddał go za-