Dżek zauważył jeszcze, że ojciec nie zapalił po kolacji cygara i kiedy czytał gazetę, nie dmuchał cygarowym dymem z poza gazety.
Jakoś tak dziwnie wyszło, że Dżek obawiał się ojca, a właśnie mama mogła go pozbawić otrzymanego skarbu. Bo rozumie się przecie, że czapkę może jeszcze ponosić, a z zelówkami też można poczekać, jeżeli chodzić ostrożnie, a nie po błocie i kamieniach.
Strasznie dużo miał Dżek tego wieczora do myślenia:
— Więc ojciec pamiętał o scyzoryku? A zapomniał zapalić cygaro? Może ojcu bardzo przykro, może naprawdę lepiej dolara dziadkowi odesłać? Jak można nie pozwolić się komuś ożenić, jeżeli chce? I coby wtedy było z Dżekiem? Miałby jakiegoś innego ojca, a nie tatusia, jakiegoś zupełnie obcego, czy jak? Przecież Dżek bardzo kocha ojca swojego. Nawet dobrze się stało, że nie pojechał do dziadka.
Później Dżek już miał aż do zaśnięcia same tylko finansowe myśli.
A ojciec nie zapomniał o scyzoryku, tylko wyszedł z nim razem. Właściwie nic w tem dziwnego, bo fabryka i szkoła razem się zaczynały. Ale dziwne było, że ojciec nie wstąpił do sklepu po cygara, tylko do księgarni i składu materjałów piśmiennych mister Tafta.
— No, wybieraj scyzoryk.
Rozumie się, Dżek wybrał mały, najtańszy, z jednem ostrzem za cztery centy.
— Cóż to, kawalerze — powiedział mister Taft. — Przecież nie ten scyzoryk oglądałeś?
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/57
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.