Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i aż się przestraszył, taki był Dżek blady. Więc zaczął go uspokajać:
— Są przypadki, że policja schwytała złodzieja w dwa tygodnie i w miesiąc po dokonanej kradzieży. Znajdowano skradzione rzeczy, kiedy już wszyscy uważali za przepadłe. Przed piętnastu laty okradziono pewnego jubilera w Bostonie, i też zbankrutował. A potem znaleziono część skradzionych kosztowności w Londynie, część w Wiedniu, a resztę aż w Moskwie. Dziesięć lat temu okradziono największy skład futer; futra w pół roku później znaleziono. Trudno: pożar, kradzież — to są katastrofy: nikt Dżeka obwiniać nie może. Dlatego też dorośli wymyślili asekurację.
— Co to znaczy? — zapytał się Dżek, który mimo nieszczęścia chciał poznać nowy finansowy wyraz.
— Widzisz, co miesiąc płaci się niedużą sumę, a jak jest pożar albo kradzież, muszą ci zwrócić.
I zadowolony, że Dżek się trochę rozerwie, długo opowiadał mister Taft o różnych kradzieżach i o tem, jak wywiadowcy mądrze poszukiwali złodziei.
Siedzi Dżek, słucha — słucha, ale nagle się pyta:
— Mister Taft, czy to prawda, że można przez noc osiwieć? Podobno jeden kapitan okrętu osiwiał podczas burzy.
A Dżek od tygodnia codziennie przegląda się w lustrze i szuka siwych włosów. Dżek chce koniecznie osiwieć. Gdyby przyszedł rano do szkoły, jak