Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież to są tresowane zwierzęta — mówi Dżek.
— A ty możebyś wszedł do klatki? — zaperzył się Fil.
Są tacy, którzy mówią, żeby weszli. Klaryssa powiada, że żaden chłopakby nie wszedł. Nic dziwnego, że dziewczynki są trochę dumne.
Są tacy, którzy mówią, że tygrys jest niebezpieczniejszy od lwa, bo się rzuca odrazu, a lew naprzód ryczy.
No, ale że głowę kładła w paszczę lwa, tego już nikt nie może zrozumieć.
Dżek, który myślał akurat o czemś innem, tak sobie tylko, aby coś powiedzieć, zauważył:
— A może to tylko naumyślnie?
— Co naumyślnie?
— Może to był sztuczny lew?
— Ach, ty kalkulacjo, — krzyknął oburzony Fil.
I zaległa nieprzyjemna cisza.
Dżek żałował, że się niepotrzebnie odezwał, a Fil strasznie żałował, że wymyślił na Dżeka nowe przezwisko. Już teraz niech ktoś zechce Dżekowi dokuczyć, napewno przezwie go »kalkulacja«.
Dżek zaraz się usunął i niewesołe myśli zaczął snuć po głowie:
Oto słońce świeci, niezadługo klasa upomni się o futball, a w kasie kooperatywy pustki. Szkoda, że nie odebrał dolara wtedy, kiedy były w kasie pieniądze. Weźmie dziś tekę z papierami do domu i obliczy, ile mu są winni. Jeżeli nic nie będzie ku-