Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz, Dżek, co ty masz z tej kooperatywy? Pracujesz tylko dla nich za darmo.
Albo:
— Gdybyś mnie wziął do kooperatywy, to możnaby dużo różnych rzeczy zrobić.
Ale widzi, że nic, więc dał pokój. I razem z Adamsem, swoim śmieciarskim sposobem, zaczął gromadzić bez wyboru, co się da i gdzie się da. Tu wytrajlował starą monetę, zbierał wypisane kajety na strzały i pukawki, to muszelki, to wypalone lampki elektryczne, klisze kinematograficzne. Urządził jakąś panoramę. Miał słonia z porcelany, figurkę Napoleona, pęknięte lusterko, widelczyki od czekoladek, pilnik tępy, piórnik złamany, jedną łyżwę, kapelusik dla lalki, djament do krajania szkła, młotek, paski jakieś, stare karty do gry, sztukę taką, żeby zdjąć drut z druta, ale nie siłą, no i rozumie się, pocztówki zapisane, które niby oprawił w ramki, że to są obrazki.
I dopiero rozpoczął handel.
Wszystko to robił i dawniej, ale nie tak bardzo, bo nie wiedział, czy wolno, więc musiał się ukrywać. Ale teraz, kiedy pani pozwala Dżekowi, nie ma potrzeby się bać. Rozłożył wszystko na ławce, powypisywał ceny i dopiero:
— Patrzcie. Zamiast płacić Dżekowi za pożyczanie łyżew, a jeszcze prosić, jak o łaskę, możecie kupić na własność jedną łyżwę, co jest właściwie to samo.
Co tu wiele gadać: była to szacherka. Czarli dawał na kredyt, zamieniał z dopłatą albo sam do-