Na wiosnę, bocian po łanie,
Szukał żabek na śniadanie.
Wróbel z wierzby go zobaczył,
W rozmowę z nim wdać się raczył.
— A, serwus! panie bocianie,
Polujecie na śniadanie?
— Poluję, bom głodny, słaby,
A tu ani jednej żaby.
— Pocoście tak wczas wrócili?
Patrzcie, jeszcze śnieg się bieli;
Żaby jeszcze w wodach, kałach,
Śnią o niebieskich migdałach.
Trza było z miesiąc poczekać,
A z Egiptu nie uciekać;
Nim wyjdą żaby z pod lodu,
Wyciągniecie nogi z głodu!
— Powróciłem, bo tęskniłem,
Bo się tutaj urodziłem,
A tam, gdzie się kto ulągnie,
Chociaż bieda, to go ciągnie.
— Dziw, dziw, dziw, dziw, dziw, dziwota,
Że wy bocian, patryota,
Ale ja wam powiem szczerze,
W ten patryotyzm, nie wierzę,