Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kto przerastał o całą głowę, ale też nie zniżamy się do nikogo, ani chcemy go podwyższać do siebie. Oto mamy np. organ, tak ściśle demokratyczny, jak Dziennik Lwowski, który pewnie nie pofolguje żadnemu hrabiemu lub księciu, ani też nie uznaje w kraju żadnej powagi, wyższej nad siebie, a mimo to, tenże sam demokratyczny dziennik występuje przeciw przyjmowaniu służby folwarcznej do Towarzystwa wzajemnej pomocy oficjalistów prywatnych. Dziennik Lwowski tłumaczy, że karbowi, gumienni itd. nie posiadają odpowiedniego wykształcenia i dochodzi do tej konkluzji, że demokracja, która zaczynać się powinna od księcia, kończy się na pisarzu prowentowym. Co jest niżej, nie należy już ani do arystokracji, ani do demokracji i nie warto o tem i mówić. Jedna tu tylko zachodzi trudność: jak określić stopień wykształcenia, potrzebny do tego, by mieć prawo do udziału w Towarzystwie, zabezpieczającem materjalną pomoc na starość lub na wypadek choroby“! Czy między oficjalistami prywatnymi, ekonomami, leśniczymi i td. niema także ludzi mniej i więcej wykształconych? Czy nie może egzystować człowiek ubogi, pełniący funkcję karbowego, albo polowego, a równie wykształcony, jak większa część pisarzy i ekonomów? Dziennik Lwowski powinienby to jednak rozważyć i zdefiniować ściśle, z której klasy trywialnej, normalnej lub gimnazjalnej może człowiek wynieść prawo należenia do Towarzystwa wzajemnej pomocy oficjalistów prywatnych.
Otóż mamy — znowu wdałem się w polemikę dziennikarską, a i tak, już sarkają na mnie, że jestem zbyt skłonnym do dyskusji. Korespondent + napisze o tem do Czasu, ze dwie szpalty bogobojnym i jasnym stylem św. Tomasza z Akwinu, a Dziennik Poznański przedrukuje to i rozgłosi w całej Wielkopolsce. Korespondent + nie lubi polemiki, streszczonej w kilku wierszach — potop jego wymowy rozlewa się szerokim, wolnym prądem i podmula cierpliwość czytelnika. Aby uniknąć wszelkiej borby, wracam do spraw miejscowych, karnawałowych, do „domin“ i „bali.“
Kwestja toalety jest w czasie karnawału kwestją niemniej drażliwą, dla tańczącej ludzkości, jak kwestja iglicówek i chassepotów dla mocarstw, zbrojących się po uszy w celu utrzymania pokoju. Dla naszych pań i panien jest ona niestety głównym przedmiotem wszystkich rozmów, starań i zabiegów. Niedarmo to Klotylda w Rodzinie Benoitonów kanonizuje muślin, który kosztował tak mało pieniędzy i zachodu, a ubierał niemniej dobrze jak wszystkie te modne gałganki, które go dziś zastąpiły. Wszystko to atoli nic nie pomaga. — Sardou pisze satyry, fejletoniści i kronikarze perswadują, przedrwiwają, mężowie i ojcowie załamują ręce: a fryzura coraz to potworniejsza, suknie balowe coraz droższe, ozdoby i ozdóbki coraz więcej wyszukane. Potrzeba w pokorze ducha zgodzić się z tą kapryśną wolą losu i mody i czekać, póki nie dojdzie ad absurdum i nie ulegnie ciężarowi własnej śmieszności. Tymczasem, obok kwestji toalety damskiej, mamy dziś także małą kwestyjkę, która tyczy się naszej własnej, tj. męzkiej garderoby, a w szczególności, garderoby balowej. Mniejsza już o to, czy kamizelka biała, nizko na piersiach wycięta, ma być zapięta na jeden guzik, czy na dwa; mniejsza nawet i o to, czy nie należałoby przyswoić sobie postępowe pończochy i trzewiki ze sprzączkami, bez których we Francji nikt nie może być przypuszczonym do zabaw publicznych — i które stanowią w modzie zwrot od romantyzmu napowrót ku klasycyzmowi,