Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się pod jego skokami. Otóż do najniebezpieczniejszych natur w polityce, należy zajęcza. Niema głupstwa, niema podłości, niema zbrodni, którejby się człowiek niedopóścił ze strachu. A do jednej z tych trzech kategoryj zaliczyćby wypadało insynuację, jakoby żywszy cokolwiek ruch polityczny w Galicji, świadczący o budzącem się z uśpienia uczuciu narodowem, był dalszym ciągiem ruchu z r. 1863, objawem teorji „nieprzerwalności powstania“. Takie przemyślne kombinacje lepiej doprawdy zostawić policji, ona ma w tem więcej wprawy i fantazji. Jeżeli ludność polska w Galicji, korzystając po raz pierwszy po dwudziestu latach ze swobód konstytucyjnych, okazuje skłonność do demonstracyj patrjotycznych, które mniej są. dobre od rzeczywistej pracy na polu patrjotycznem, to jeszczeby to i młodego zająca przestraszać nie powinno, a tem mniej zmartwychwstającego Stańczyka. Między temi demonstracjami połowa jest zresztą aktów czystego pietyzmu, bo jużci, jeżeli np. na zaproszenie hr. Platera zjechano się w Itapperswyl, ta głównie dlatego, że niepodobna było przecież pozwolić, ażeby hr. Plater sam jeden z burmistrzem rapperswylskim inaugurował pomnik, o którym się tyle napisał. Taka już jest bieda z temi rzeczami, że choć ktoś o niestosownej porze i na niestosownem miejscu zrobi coś jeszcze mniej od miejsca i pory stosownego, potrzeba brać udział, ażeby nie powiedziano, że Polacy obojętnie pomijają uroczystości narodowe.
To samo da się powiedzieć o obchodzie Unii lubelskiej, której chciano dać zakrój, najmniej historji i obecnym stosunkom odpowiadający. Był między innemi n. p. projekt kolokwiów z Rusinami, w celu doprowadzenia  do skutku jakiejś zgody. Innemi słowy, p. R..... jako reprezentant  i pełnomocnik Polski miał zawierać traktat międzynarodowy, normujący nasze stosunki prawnopolityczne z ks. Pawlikowem i z p. Dziedzickim. Projekt był trochę zabawny, ale cóż robić, potrzebaby było pójść i posłuchać, gdyby to unicum dyplomatyczne przyszło było do skutku. Jeżeli mądrzy ludzie boją się każdego głośniejszego objawu, i zamiast brać sami inicjatywę, krzyczą na gwałt, że opozycja dąży do powstania, to znajdą się zawsze mniej mądrzy, którzy skwapliwie porwą się do przewodnictwa i poprowadzą rzeczy Bóg wie po jakiemu, i za którymi ogół nolens nolens pójść musi, bo każdy powiada sobie, że głupstwo staje się tem mniejszem, im więcej łudzi je popełnia.
Zresztą, póki autor „Teki Stańczyka“ z szelestu przewracających się suchych liści wróży dalszy ciąg 1863 r., jest on tylko śmiesznym, mimo przysługi, jaką tym sposobem wyrządza nieprzychylnym nam pismom centralistycznym. Ale odeprzeć należy głośno, i napiętnować właściwą nazwą oszczerstwa takie jak np. słowa p. Optymowicza: „Najwięcej wabimy naszych ludzi nadzieją, że się kasa narodowa znowu zapełnia“. Nie można zaprzeczyć, że są tacy ludzie, ale tacy ludzie nie robią powstania; oni przychodzą brać dyety z kasy narodowej, gdy już ci, co zrobili powstanie, polegną na polu bitwy albo zginą na rusztowaniu. Nie ci, co zrobili powstanie w r. 1863, umaczali palce w kasie narodowej, ale ci, co je zwichnęli, a byli to po wielkiej części ludzie bardzo konserwatywni i bardzo dobrze urodzeni.
Rzecz widoczna, że autorowi „Teki Stańczyka“ obłędy dwóch albo trzech zapalonych głów z pomiędzy wychodźtwa naszego pomięszały się