Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oponentów do milczenia, ten samochcąc podaje się w podejrzenie, że dla jakichś nieczystych celów obrawszy inną drogę, chce zagłuszyć opozycję, nie mogąc jej pobić w dyskusji. Niejeden człowiek, zapoznany przez współczesnych i przez potomność, najniesłuszniej w świecie postradał dobrą sławę dlatego tylko, że czynności swoje osłaniał mgłą tajemniczości. W pewnych, wyjątkowych wypadkach, dyskrecja jest bezwątpienia potrzebną, ale wypadki takie w walce perlamentarnej, jawnej, wydarzają się bardzo rzadko. Zostawmy fabrykowanie tajemnic stanu gabinetom i Wydziałom narodowo-demokratycznym, resursowym i. t. p.!
Oto jest, jako przykład i wzór godny naśladowania, przyjaciel mój Żegota Korab. Ten — nie obawia się dyskusji ani jawności. Zdarzyło się niedawno temu, że podałem w „Kronice lwowskiej“ wiadomość o akcie, nader chlubnie świadczącym o niewygasłyoh dotąd, nawet pod demokratyczną siermięgą, uczuciach czci i uszanowania dla zasług, po długiej linii przodków odziedziczonych, o akcie, który demokracje nerodową lwowską w osobie jednego z najświetniejszych jej reprezentantów przedstawia z nowej i nader pięknej strony, jakkolwiek przedstawia go tylko na kolanach przed kanapą, i z kieliszkiem wina w dłoni. Dla braku dokładnych informacyj, i dla zbytniego pospieszenia się z opowiadaniem tak ciekawego i budującego faktu, dopuściłem się kilku niedokładności. I tak pokazuje się n. p. teraz, że Ż. K., demokrata i literat, nie ukląkł wcale przed kanapą, a to z tej nader ważnej i na cały ten fakt niepospolite światło rzucającej przyczyny, iż księżna nie siedziała na kanapie, lecz na fotelu. Niemniej też wynika z późniejszych doniesień aż nadto ugruntowana wątpliwość co do naczynia z winem, które Ż. K. przy tej sposobności miał w dłoni: jedni twierdzą bowiem, że był to kieliszek, a drudzy, że lampka. Za te wszystkie i za niektóre inne niedokładności Żegota Korab pociąga mię teraz przed trybunał opinii publicznej, i strofuje mię w 2ns 55 f<t, jej tylko właściwą lekkością dowcipu i głębokością wywodów, która znakomitemu temu organowi pomologicznemu zyskała tak powszechne uznanie w kołach sadzących, pielęgnujących i sprzedających pietruszkę, tudzież selery i kalafiory. Najbardziej zaś pognębia mię insynuacja..... nie, inicjatywa..... a może zresztą i insynuacja (muszę się zapytać uczonych protektorów Irydy, czy w tym wypadku mówi się insynuacja czy inicjatywa?) jakobym ja, w cudzoziemskich praktykach wychowany, nie wiedział, iż od niepamiętnych czasów było obyczajem demokracji narodowej klękać na widok książęcej mitry. Iris krzywdzi mię niesłusznie, bo powyższy zwyczaj demokratyczny, jest mi doskonale znany. Znany mi jest nawet organ demokratyczny którego najczerwieńsza czerwoność blednie wobec karmazynowego blasku pewnego książęcego płaszcza, i jest poprostu pożyczaną od księcia czerwonością. Dawniej, organ ten klękał tylko przed księciem, ale odkąd książę założył swój własny organ, demokracja narodowa klęka nawet przed książęcymi pachołkami. Mimo wszelkich klęsk naszych, nie jesteśmy ani o włos mniej demokratycznymi, jak za czasów złotej, szlacheckiej wolności, i nie zapomnieliśmy tradycji, iż za „czapką“ idzie „papka“.....
Pewien mąż stanu, nietylko pozbawiony węchu politycznego, ale nawet w najdosłowniejszem znaczeniu tego wyrazu, pozbawiony nosa, spowodował niedawno uchwałę, która zmierza do tego, by dzienniki nie wścibiały