Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie wyklucza możności, by żydzi zostali Polakami, ale owszem pozwala mieć jak najlepsze nadzieje w tej mierze. Wszak właśnie interes nakazuje żydom, by starali się jak najwięcej zlać z nami. Wolnomyślne ustawy zapewniają im tylko równość wobec prawa, ale nie emancypują ich pod względem towarzyskim. Żadna ustawa nie usunie przesądów, objawiających się w sposób tak przykry i uwłaczający godności człowieka, w prywatnem pożyciu chrześcian i żydów, póki zewnętrzne różnice tak ważne, jak np. język, odszczególniać będą jednych od drugich. Żydzi muszą się tedy starać, pod względem językowym być Polakami, i jak widzimy, starają się oni o to więcej, niż my z naszej strony dbamy o zupełne usunięcie przedziału, który istnieje jeszcze między nimi a nami.
Wiele rodzin żydowskich, mieszkających we Lwowie, używa od dawna języka polskiego w pożyciu domowem, w wielu innych domach wzięto się w ostatnich czasach bardzo gorliwie do nauki tego języka. Najlepszym środkiem do wydoskonalenia się w polskim języku byłoby niezawodnie, gdyby dzieci żydowskie mogły pobierać nauki w jednych zakładach z dziećmi polskiemi. Tymczasem z jednej strony stają temu na przeszkodzie przesądy starowierców żydów, którzy nie mogą się zgodzić na to, by ich dzieci siedziały na jednej ławce z żydami i żydówkami. W pewnym zakładzie wychowawczym dla kobiet pobierają nauki między inne mi także córki nadzwyczaj zacnych i szacunku godnych rodzin żydowskich. Panny te pod względem wykształcenia naukowego i poloru towarzyskiego nietylko nie ustępują koleżankom swoim chrześciankom, ale byłoby nawet do życzenia, żeby wszystkie nasze panny mogły w tej mierze równać się z niemi. Otóż znalazło się mimo tego wszystkiego kilka pań, które odebrały córki swoje z tego zakładu, bo nie chciały, by te kolegowały z żydówkami! Sądzimy, że nasza opinia publiczna, którą często, niestety, nadaremnie proszono o interwencję w różnych wypadkach, tym razem zdobędzie się na stanowcze potępienie tego śmiesznego aktu nietolerancji.
Opinia publiczna! Dla dziennikarza jest ona tem, czem armaty są dla. monarchów — ultima ratio. Zdarza się w nowszych czasach bardzo często, że ludzie grożą sobie tą bronią, jak Napoleon III. i Bismark szaspotami i iglicówkami. — „Panie profesorze, rzekł niedawno pewien obywatel tutejszy, którego synek zarówno z ojcem należał do bezwzględnej opozycji,“ t. j. okazywał nieprzełamany wstręt do wszelkiej nauki — panie profesorze, jak pan nie dasz dobrej klasy mojemu Bonifasiowi, to pana podam do gazet“. I w istocie strzelił później do nieustraszonego ową groźbą profesora, nie kulą z rewolweru, ale „petitem“ z 12-calowego dziennika. Szczęściem, nabój był słaby i zrobił więcej huku niż szkody. Był to kiks dziennikarski, i nic więcej.
Zresztą, z powodu może złego powietrza i panującej powszechnie chrypki, „kiksy“ takie wydarzają się teraz nader często. Oto krzyżykowy korespondent Czasu, zbudziwszy się po ostatniej swojej drzemce, którą skonstatowałem w przeszłej „Kronice“, robi bardzo ciekawe studja i spostrzeżenia meteorologiczne, i powiada, że wszystko pójdzie „trybem normalnym“, a nie wie jeszcze, że tam na górze, w artykule wstępnym, wiatr wieje już z całkiem innej strony. Jest to „kiks,“ który psuje harmonię w szpaltach poważnego organu, ale na usprawiedliwienie „krzy-