Przejdź do zawartości

Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
48.
Letarg i zmartwychwstanie Towarzystwa narodowo-demokratycznego. — Kraków i Lwów — p. Modrzejewska i panna Fischer. — Sprawa teatru niemieckiego. — Jako znany Benjaminek reakcyjny popadł w otchłań grzechu, i jako powinien się z niej wydobyć. — Sprawa nadania obywatelstwa honorowego p. Possingerowi. —  Kilka słów pochwały dla lwowskiej Rady miejskiej.

Wśród tylu niemiłych i smutnych wypadków, jakiemi obdarza nas czas dzisiejszy, jedną przynajmniej dobrą nowiną mogę się dziś podzielić z łaskawymi moimi czytelnikami: Towarzystwo narodowo demokratyczne lwowskie jeszcze nie zginęło! Było ono tylko w letargu, z powodu iż „procesem przerwano najważniejszą jego pracę“. Ponieważ atoli korespondent wiedeńskiej Presse naplótł coś o rozwiązaniu się Towarzystwa z powodu wystąpienia dwóch najważniejszych jego podpór, o zamiarze dr. Smolki złożenia prezydentury na najbliższem posiedzeniu i t. d., więc > Organ demokratyczny pospieszył z kategorycznem zaprzeczeniem, z którego dowiadujemy się, że ani doktor Smolka nie zamierza zrzec się godności prezesa, ani też żadna z podpór Towarzystwa nie usunęła się, i że w tym jeszcze tygodniu będziemy świadkami nowego demokratycznego posiedzenia, przyczem już zgóry zebranie się potrzebnego kompletu członków można uważać za rzecz niewątpliwą. Pewność, z jaką Organ demokratyczny wyraża się co do tego ostatniego punktu, pozwala nam wnosić, że posiedzenie odbędzie się tego dnia, w którym panna Fischer wyjedzie ze Lwowa, albo w którym przynajmniej nie będzie występowała na scenie niemieckiej. Inaczej nie mogłoby być mowy o komplecie członków. Odbudowanie ojczyzny jest wprawdzie rzeczą nie małej wagi, ale pracować nad niem można przez cały rok, podczas gdy boska Fiszerka raz tylko na parę tygodni odwidza nasze miasto! Tak rozumują nasi młodzi demokraci i niedemokraci, i na parę przedstawień naprzód zakupują wszystkie bilety, ażeby nie stracić ani jednego podwinięcia się w górę szat znakomitej artystki, ani jednej sposobności zbadania wdzięków nowożytnej sztuki, objawiającej się tem powabniej, im bardziej natura obdarzyła artystkę temi skarbami, których nadmiar wymaga czasem interwencji Bantinga.
Kraków przepada za panią Modrzejewską, i szczęśliwszy od Lwowa, może śmiało i bez zarumienienia się wylać swoje uczucia wierszem i prozą w pismach publicznych. U nas także przeważa w tej chwili entuzjazm artystyczny nad wszystkiemi innemi uczuciami, ożywiającemi ogół, ale objawia on się nieśmiało: chyłkiem spieszy każdy do teatru, w sekrecie kupuje bilet, rozgłasza, że jest zaproszony na jakąś zabawę prywatną, ażeby znajomi nie spostrzegli wieczór jego nieobecności i nie domyślili się, że poszedł na Lischen und Fritzchen albo na Gerolstein. Dopiero w teatrze, gdzie spodziewa się zastać publiczność zupełnie obcą — ku wielkiemu swojemu zdziwieniu napotyka same znajome twarze. Najwięksi patrjoci, a przynajmniej najkrzykliwsi, najpierwsi koryfeusze idei „wzajemności słowiańskiej“, najpoważniejsi ojcowie miasta, panie, nie wiele nawet rozumiejące po niemiecku, wszystko to zapełnia krzesła, loże na dole i na pierwszem piętrze. Ba, nawet w jednym kąciku widać tam dwóch