Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śladowania, których doznał, i sukcesa, jakie osiągał swojemi mowami W rajehstagu z r. 1848 — gdyby umiał napomknąć przy sposobności, że i w r. 1863 nie stracił wiary w niespożytą siłę i w przyszłość narodu — gdyby się nie wahał dawać drażliwych odpowiedzi, do których wyzywają go bezustannie jego przeciwnicy, a na zamaskowane napady odpowiadał z taką siłą, z jaką odpowiedzieć może człowiek bezinteresowny tym, co nieraz własnej korzyści szukali pod pozorem ogólnego dobra — to umilkłyby krzyki i stałby się popularnym nietylko w tych kołach, co same umieją ocenić rzeczywistą zasługę, ale i u ludzi, którym dopiero potrzeba wyjaśniać, co złe a co dobre. Ale nie każdemu jest dana taka narzucająca się obywatelska cnota, nie każdy zdobędzie się na to, by stanąć przed tłumem i wołać: Jam prorok! ja was zaprowadziłem, gdzie jesteście, i ja was za tyle a tyle lat doprowadzę do szczęśliwego kresu! Nie dobrze to; ho żyjemy w wieku inseratów, łokciowych anonsów i telegramów gratulujących — mundus vult decipi — każda znakomitość musi się anonsować wszędzie, jak syrop Pagliano, nawet w Tygodniku Lwowskim. Nie zawadzi rzucić nawiasem wzmiankę o jakiej rozmowie z Andrassym, z księciem Napoleonem, albo z posłem angielskim, albo pozwolić przez przypadkową niedyskrecję wydrukować parę listów prywatnych, zdradzających wielkie plany. Wszystko to niewinne, a skuteczne, i ludzie łapią się na tę wędkę. Prawda, że nie wielki pożytek z ludzi, co się dają łapać na wędkę reklamy.
Gdy Ziemiałkowski po raz pierwszy pojawił się przeszłego roku w rajchsracie wiedeńskim, jakiś flzjonomista niemiecki odkrył w jego twarzy całą męczeńską historję naszego narodu. Mniemam, że szanownemu posłowi miasta Lwowa wystarcza męczeństwo, jakiego doznał sam od obcych i od swoich, by wyglądał jak męczennik. Nie mówię już o dawniejszych latach, ale o historji ostatnich dwudziestu miesięcy. A historja to taka: Od r. 1866, a po części może od r. 1863, cały kraj, prócz kilku ludzi małego bardzo znaczenia, wołał coraz głośniej, że potrzeba nam onrzeć się o Austrję. W roku 1866 Austrja przekonała się nawet, że może będzie kiedy potrzebowała oprzeć się na nas. Ba, już nietylko Galicja, ale cała Polska, o ile mogła głos zabrać, domagała się zbliżenia do Austrji. Zbliżenie się to nie było tak łatwem, bo było to zbliżenie się dwóch słabych ludzi z rozdrażnionemi mocno nerwami, z których każdy potrzebował podpory drugiego, a każdy przy najmniejszem dotknięciu krzyczał, że go boli — i bolało go w istocie. Austrję bolało, że się wyrzekała swoich pięknych tradycyj policyjnych, że Kufstein i Spielberg stracą swoich habitués i że przybył wewnątrz monarchii nowy rodzaj lojalnych ludzi, którzy dotychczas byli rejestrowani zawsze między najniebezpieczniejsze subjekta polityczne. Nas bolało, że wobec mocarstwa, podpisanego na akcie rozbioru Polski, zrzekamy się roli absolutnej opozycji, że łatwą, ale tragiczną rolę męczeństwa politycznego trzeba będzie przemienić na trudną rolę powolnej, patrjotycznej pracy. Wszystkie narzekania z jednej i z drugiej strony spadły na tych, co się podjęli sprowadzić zetknięcie i zbliżenie się dwóch tak niezgodnych żywiołów. Nic łatwiejszego, jak być pesymistą w takim razie, znajdować to położenie fałszywem, dowcipkować, rozsypywać się w wyrzutach, że nie widać jeszcze pożytku z tej niby-dyplomacji i t. d. Gdyby był jaki pożytek, nie możnaby dla