Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprzeciwił który drukarz, ma być pozbawiony obywatelstwa miejskiego, i skazany na grzywny.
4. Nie ma być obrany radnym żaden z tak zwanej inteligencji, i nikt z mieszczan, któryby w szkołach co tydzień raz przynajmniej nie był tęgo bitym a przed końcem roku ze szkoły wypędzonym.“

(Następują podpisy).

Zapewniano mię, że petycja powyższa ma stanowić część owego ukrytego planu, wymyślonego przed ośmiu dniami w „okolicy Pargnay“, zamieszkanej przez Albinosów, czyli murzynów białych. Ubolewać należy, że program ten niewyraża jeszcze wszystkich życzeń i potrzeb dojrzałej pod względem politycznym części mieszczaństwa lwowskiego, i że wkrótce potrzeba go będzie uzupełnić w nowej jakiej petycji. Zkądże n. p. pewność, że Kulików, Gródek albo Janów nie wyprzedzi pod względem inteligencji stolicę nadpełtwiańską, i że ztamtąd mimo miejskiej straży akcyzowej, nie będą przemycane do Lwowa inne druki, aniżeli senniki egipskie i partecetle po zmarłych obywatelach miejskich? Ażeby ochronić wspomnianą powyżej frakcję arcyliberalnego i politycznie dojrzałego Towarzystwa lwowskiego od napaści piśmiennych, potrzebaby właściwie zażądać od sejmu, by się postarał o zniesienie wolności druku w całej Europie, i o zakaz uczenia logiki w gimnazjach i na uniwersytetach. Jest jeszcze jeden sposób: zerwać stanowczo z p. Beustem, i dostać się czemprędzej w słowiańskie objęcia kochanych braci naszych, kacapów; ci do ośmiu dni uwolnią Galicję od wszelkich plag, jakie na nią sprowadził wynalazek Guttenberga.
Jestem tak mocno interesowanym w kwestji, o ile wolność prasy ograniczoną będzie albo rozszerzoną w obrębie rogatek naszego miasta, że czytelnicy darują mi może, jeżeli zastanawiam się nad tą sprawą dłużej nieco, niż nad innemi. Jako mieszczaninowi, zależy mi wprawdzie na tem, ażeby nikt nie śmiał „opisywać“ obywateli miejskich po gazetach, ale jako kronikarz, nie chciałbym być ani ćwiartowanym, ani na pal wbitym, ani traktowanym tak, jak p. Dąbrowskiego traktowano w szkołach, za to, iż czasem n. p. wypadnie mi zdać sprawę, jak pięknie p. Kornel Szlegel wymalował radnego, p. Sanciewicza. W takim razie muszę bowiem koniecznie i z urzędu mego opisać osobę tego szanownego radnego, muszę zastanowić się w szczególności nad jego fizjonomią, i nad podobieństwem jej do Sobieskiego z jednej, a do posła Landesbergera z drugiej strony — aż tu ni ztąd ni zowąd spada na mnie proces prasowy, i nim jeszcze dowiem się co zawiniłem, jestem powieszony, wypędzony z miasta i t. p. Dlatego też spodziewam się, że powyżej wyłuszczony skrajny program nie znajdzie poparcia nawet u stronnictwa „tygrysów“[1], i potępią go nietylko Madarasz Borkowski, ale nawet Asztalos-Jasiński i Böszörmenyi-Groman.

Ze spraw miejskich zasługują teraz głównie na uwagę przygotowania, czynione na przyjęcie Najj. Państwa. Nadzwyczaj chwalebnem jest to, że postanowiono nie dawać osobnego balu miejskiego, a osobno szlacheckiego. Arystokracja i szlachta pierwsza podała rękę obywatelom miejskim, i czego świat i korona polska nie pamięta, to stanie się teraz: wszystkie stany wspólnie urządzą przyjęcie i bał dla dostojnych gości. Żadne jeszcze

  1. W sejmie węgierskim skrajną lewicę zwano wówczas stronnictwem, „tygrysów“. Należeli do niej Madurarz, Bószórmenyi, Aształos i t. d.