Jeszcze twardszą okazuje się publiczność nasza „na punkcie“ przedsiębiorstw publicznych innego rodzaju. Jest to naprawdę chwalebny dowód solidarności narodowej, że usiłowania moskiewskie w celu założenia organu polsko-moskiewskiego we Lwowie, przyjęte zostały z tak jednomyślnem oburzeniem. Żadna księgarnia nie chciała podjąć się sprzedaży, żadna drukarnia nie przyjęła manuskryptów do druku, a nawet zecerzy, tak mało u nas mający zarobku, oświadczyli, że nie będą składać pisma, siejącego zarazę w obozie narodowym. Wydawca musiał udać się do drukarni świętojurskiej. Tego rodzaju objawy są nader pocieszającemi. Ubogi zarobnik ceni wyżej interes sprawy narodowej niż chleb codzienny; kupiec odpycha ze wzgardą zysk, jakiby mógł mieć z udziału w podłej robocie moskiewskiej. Wszystkie pisma krajowe, bez względu na wzajemne swoje niechęci, potępiły jednomyślnie pierwszą próbkę nieczystej tej, zgubnej propagandy. Nawet fejletonista Czasu przyznał onegdaj otwarcie, że okazał się zbyt łatwowiernym po przeczytaniu programu Słowianina i ocenił go po słuszności, jako pismo, służące interesowi moskiewskiemu. Mówią także, że hr. Leszek Borkowski ma wystąpić z jakiemś oświadczeniem, odnoszącem się do listu jego, który p. Turowski wydrukował w Słowianinie. Tymczasem oświadczenia tego jakoś nie widać, a Słowianin ogłasza, że pozyskał stałe współpracownictwo jakiejś pierwszorzędnej znakomitości polityczno-literackiej. Łatwo pojąć, że wyborcy hr. Leszka Borkowskiego, zaniepokojeni tem zagadkowem zajściem, i nie mało już zdziwieni listem, umieszczonym w 1szym zeszycie onego fabrykatu moskiewskiego, oczekują z niecierpliwością jakiegoś wyjaśnienia ze strony swego szanownego posła.
Dawno już nie słyszeliśmy nic o naszym teatrze. Wiemy tylko, że w Czerniowcach wypełniał on ze wszyskich sił swoją misję cywilizacyjną. Niegdyś panowie polscy na własną rękę przedsiębrali wyprawy na Wołoszę, osadzali i strącali hospodarów, dziś rola ta spadła na demokrację; nowy dowód, że demokracja nasza trzyma się tradycyj narodowych. Korespondenci polscy z Czerniowiec uczyniliby jednak dobrze, gdyby nie rozprawiali zupełnie o misji żywiołu polskiego na Bukowinie. Co się ma zrobić, zrobi się i bez niewczesnych przechwałek: nam, którzy mamy tyle do zniesienia ze strony obcych cywilizatorów, najmniej wypada naśladować ich ton i ich arogancję w mieście, które nie leży w obrębie granic Polski.
Scena lwowska doznała w Czerniowcach bardzo dobrego przyjęcia, wydarzyły się jej tylko dwa wypadki, któreby pod pewnym względem można uważać za mniej szczęśliwe. Pierwszym z nich jest przedstawienie spłodzonego na Bukowinie dramatu pod tytułem: Świętojańskie robaczki, którego autor objawił więcej dobrej chęci niż dramaturgicznego saroir-faire. Wprowadza on między innemi na scenę coś nakształt klerykalnego dziennikarza polskiego, i każe c. k. oficerom od kawalerji, między którymi jest jeden Kroat, nawracać go do właściwszych pojęć o posłannictwie polskiego narodu. Przytem sztuka obfituje w sceny erotyczne, posunięte do takiej ostateczności, że tylko spuszczenie kurtyny zapobiega widokowi zbyt drastycznego ich rozwiązania.
Drugi wypadek dowodzi, że Rumuni przyswajają sobie nietylko naszą dramatyczną cywilizację, ale nawet nasze dramatyczne artystki. Dotknie
Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/131
Wygląd
Ta strona została skorygowana.