Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszystka ta piękność i ozdoba w niwecz obróconą została. Klejnoty kościelne, naczynia i sprzęty poszły na łup żołnierstwa. Ponieważ zaś wojsko Czeskie w pochodzie przednią straż trzymało i szło przed Polskiemi chorągwiami, jako złożone po większej części z piechoty, która koniecznie czoło tworzyć musiała, przeto gdy przybyło pod Tczewo, i obaczyło, że miasto tak położeniem jak i sztuką było warowne, i pod wszelakim względem mocniejsze niż Chojnice, nie zatrzymało się bynajmniej, ale minąwszy je, o ćwierć mili od tegoż miasta, jak wprzódy uchwalono, we wsi Sobkowie, należącej do biskupa Wrocławskiego, położyło się obozem. Wojsko zaś Polskie za niém postępujące, nadciągnąwszy pod Tczewo, stanęło na chwilę przed miastem. A lubo wodzowie nie chcieli bynajmniej w tém miejscu się zatrzymywać, aby na nieprzygotowane i za zdobyczą rozbiegłe rycerstwo nie uczyniono z miasta wycieczki, gdy jednakże same losy mieszkańcom miasta gotowały klęskę, nie zdołali żadnym zakazem wzbronić wojsku zatrzymania się pod Tczewem. Mieli bowiem zwyczaj Krzyżacy, że wszystek lud i żołnierzy zaciężnych, z Czechów, Ślązaków, Niemców, korsarzy (piratae) dziećmi okrętowemi (Schewkinder) zwanych, i z innych narodowości złożonych, przeprowadzali do zamków i miast, wedle których spodziewali się że wojsko Polskie przechodzić będzie, aby rzeczone zamki i miasta miały dostatek ludzi do obrony, i nie obawiały się oblężenia albo napadu nieprzyjaciela. Zaczém i po odstąpieniu Polaków od Chojnic, wszystko wojsko i lud zaciężny Krzyżaków wyruszyły cichaczem i w nocnej porze do innych miast potrzebujących obrony, i los przygodny zgromadził ich był pod ów czas w Tczewie. Już Polacy znali ich dobrze po zbrojach i koniach; wszędzie bowiem, gdzie wojsko Polskie przechodziło, wypadając z obozów i miast, zwodzili z niém zaczepne harce. Tak i wtenczas, gdy Polacy usiłowali wtargnąć na przedmieścia Tczewa, stawili im opór, i nie dopuszczali podpalania domów. Ale gdy wojska więcej nadeszło, ledwo zdołali uciec do miasta, a znaczna ich część trupem poległa; wielu odniosło rany, albo dostało się w niewolą. Złupiono naprzód przedmieścia, a potém podpalono. Wznosiły się płomienie wysokiemi słupy, a wiatr silny wiejąc od południa, niósł iskry i gorejące głownie na miasto, jakby z umysłu dopomagał Polakom. Zaczém i wojsko Polskie zatrzymało się na miejscu, czekając z niepłonną otuchą, rychło-li pożar zniszczy przedmieścia i miasto. Lubo zaś mieszczanie bronili swoich domów od pożogi gaszeniem ognia i zrywaniem dachów, gdy atoli zapalił się szczyt na jednej wieży, pozajmowały się pobliższe budynki. Z wieży bowiem ogień spuściwszy się na kościoł, a potém na inne dachy, urósł niebawem w pożar gwałtowny, który ogarniając jedne po drugich domy, klęskę uczynił powszechną. Niezadługo jednak ów pożar rozpostarty wszerz i wzdłuż ustawać począł. Wojsko więc królewskie podstąpiwszy pod mury,