Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

objaśnienie co do tych części wiary, których nierozważnie i upornie bronicie. Bo jeżeli wszyscy ubolewać powinni nad waszém odstępstwem, mnie jednak i królestwu memu staje się to odstępstwo nierównie dotkliwszém z przyczyny sąsiedztwa wzajemnego naszych królestw i wspólności języków.“ Wzruszyła ta mowa wszystkich obecnych prawej wiary wyznawców: ale twarde i nieużyte serca Czechów zmiękczyć się nie dały. Twierdzili oni, „że idą prawą drogą Ewangelii i Ojców świętych, dawniej nieznaną, teraz dopiero odkrytą, i że jej bynajmniej nie opuszczą, chyba, gdyby na soborze powszechnym, gdzieby im dozwolono bronić swojej nauki, uznali się sami za pokonanych i zwyciężonych.“ A tak strony sporne, nic nie zdziaławszy, zaprzestały rozprawy. Wszelako Czesi zatrzymali się jeszcze w Krakowie przez dni kilka, a pod ich obecność pozamykano wszystkie kościoły. Zbigniew biskup dla święcenia krzyżma i rozgrzeszenia pokutników jeździł aż do Mogilskiego klasztoru, zaleciwszy, aby w Krakowie jak najściślej zachowano interdykt. A lubo niektórzy z świeckich radzili, aby w obecności Czechów odprawiano nabożeństwa, przez które snadniejby nawrócić ich można, rzeczony jednak Zbigniew biskup z całém duchowieństwem najmocniej się temu oparł, a stałość jego wszystkie usiłowania przeciwne pokonała. Aby zaś miasto tak znakomite nie było pozbawione nabożeństwa w czasie nadchodzących świąt Wielkanocnych, Władysław król przymuszony był Czeskich kacerzów wyprowadzić na Kazimierz, nie bez wielkiej dla nich ohydy i sromoty. Mieszczanie zaś Krakowscy pozawierali wszystkie bramy miejskie, i strzegli ich pilnie, aby Czesi potajemnie do miasta nie weszli. Co wszystko wielce oburzyło Czechów; miotali na Zbigniewa biskupa najzłośliwsze obelgi i złorzeczenia, wiedząc, iż on głównym był sprawcą ich wydalenia. I książę Zygmunt Korybut nie raz potém na radzie królewskiej staczał z nim swary, w których często do jawnych poróżnień przychodziło. Rzeczony bowiem biskup Zbigniew, w zapale gorliwym o wiarę, opierał się mężnie usiłowaniom Zygmunta Korybuta, i powściągał jego wpływy. Gdy mu to niektórzy z panów radnych, sprzyjający książęciu Zygmuntowi, wyrzucali i śmiałemi a mniej przyzwoitemi słowy przyganiali, sam zaś książę Zygmunt groził mu spustoszeniem dóbr, a nawet śmiercią, jeśli by dłużej śmiał mu się sprzeciwiać i szkodzić, Zbigniew odpowiadał dumnie: „A wiesz-li, że ja wnet mogę twoje zuchwalstwo ukrócić?“ Gdy zaś pomieniony książę i Czechowie, otrzymawszy od Władysława króla i jego radców ostateczną odprawę, z Krakowa wyjeżdżali, książę Zygmunt zwróciwszy oczy na kościoł Krakowski, z gniewną twarzą, nie już Zbigniewowi biskupowi, ale Świętemu Stanisławowi, patronowi kościoła Krakowskiego, groził ręką, mówiąc: „Staszku, Staszku! wiedz wcześnie, że we mnie doznasz nieprzyjaciela.“ Człek ten pogański zamierzał i już był