Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom III.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

v. Plawen przywodził, a które wracało od oblężenia miasteczka Brześcia. Król dowiedziawszy się od szpiegów o jego nadciąganiu, marszałka Teodoryka z Altenburg}a, komtura Ottona v. Bunsdorf i pięciudziesiąt sześciu innych znaczniejszych Krzyżaków, w poprzedniej bitwie poimanych, kazał trzymać pod strażą: sam zaś upomniał na nowo swoje rycerstwo, aby w trudach nie ustawało, ale tém mężniej popierało walkę, zapewniając, że z podobnąż korzyścią i podobném szczęściem spotkają się w powtórnej co i w pierwszej bitwie. Skoro więc nadciągło wojsko wielkiego komtura Russa v. Plawen, poczęła się walka na nowo, w której naprzód sam wielki komtur, jakby już w ręku miał zwycięztwo, przykazywał swoim, aby żadnego z Polaków nie zostawiali przy życiu. Ale gdy z obu stron zacięcie walczono, a najpierwej sam wielki komtur Otto v. Bunsdorf, który innych mordować kazał, potém drudzy komturowie, Herman Elblągski i Albert Gdański z wielu innymi polegli; Krzyżacy, mimo gmin wielki, rozbici i pomieszani poszli w rozsypkę, a Polacy zupełne odnieśli zwycięztwo. Za uciekającymi Krzyżakami puszczono się w pogoń, a wtedy nie już bitwa ale rzeź powstała krwawa: Polacy bowiem mszcząc się swoich braci, których zgładził nieprawy oręż Krzyżaków, więcej usiłowali ich wytępiać niż zabierać w niewolą. Król osądziwszy, że pobitym i pierzchającym nie należało dawać żadnego wytchnienia, upominał wielkim głosem żołnierzy, aby na uciekających z tyłu ciągle nacierali, a gdy szczęście otwierało im sposobność do świetnego zwycięztwa, aby korzystając z szczęścia nie przestawali wrogów w ucieczce chwytać i mordować. Oni, choć wielką pracą strudzeni, o ile im jednak siły wystarczały do ścigania, a ręce znużone do cięcia, raźni i na wszystkie trudy gotowi, a posłuszni rozkazom króla, pędzili co tylko tchu było w koniach a władzy w rękach, goniąc za nieprzyjacielem. Tkwiło bowiem Polakom w pamięci, jak w obecnej i poprzedzających wojnach Prusacy sromocili swém wszeteczeństwem kobiety, jak srodze pożogami kraj ich niszczyli; żadnej więc nie chcieli mieć nad nimi litości, ale poddających się nawet zabijali bez miłosierdzia. Trwała walka od wschodu słońca aż do pacierzy kapłańskich zwanych noną (ad nonarum horam), tak zacięcie obie strony wydzierały sobie zwycięztwo. Przeszło czterdzieści tysięcy nieprzyjacioł legło w tej bitwie; nie wielu wzięto w niewolą, woleli bowiem Polacy uciekających tępić i mordować; w zapale słusznej zemsty nie mało krwi przelano. Z Polaków dwunastu tylko znakomitszej szlachty, między którymi Żegota z Morawicy chorąży Krakowski, Krystyn z Ostrowa chorąży Sandomierski, syn Prandoty kasztelana Krakowskiego, i Jakób z Szumska kasztelan Żarnowski, a pospolitego żołnierza pięciuset zginęło: i dziwna rzecz a niemal do prawdy niepodobna, jak małą stratą tak wielkie okupiono zwycięztwo. Nie można wątpić, że je otrzymali Polacy z łaską Bożą i przy-