Przejdź do zawartości

Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   31   —

aby tutaj do nich przyjechał. Chciała się pokaźnym narzeczonym swej córki przed swemi rodaczkami pochwalić.
Tymczasem nadszedł dzień odczytu. Sala dworca tatrzańskiego nie mogła wszystkich słuchaczy pomieścić. Stali w przedsionku, stali pod otwartemi oknami, aby choć nieco usłyszeć.
Pani Aneta postarała się o miejsca pierwszorzędne. Miała na sobie suknię lugduńską, podczas gdy Leonia odziana była w jakąś pajęczą tkaninę koloru blado-sinego. We włosach miała kilka skromnych szarotek.
Śród głuchego milczenia wszedł prelegent na wzniesienie, na którem stał stolik suknem nakryty.
Był to młody człowiek o twarzy sympatycznej. Ciemne, niedbale rozrzucone włosy, zdradzały poważnego pracownika. Lekki uśmiech na ustach, ocienionych ciemnym zarostem, okazywał pewność siebie i stanowczość. Zgromadzenie powitało go oklaskiem. Spojrzał z wdzięcznością po całej sali, ale jak się zdaje nikogo z obecnych nie widział, zajęty tem o czem miał mówić.
I zaczął mówić.
Głos jego był dźwięczny, twarz ożywiała się w miarę, gdy temat swój rozwijał, oczy połyskiwały często blaskiem brylantowym.
Mówił o Tatrach, o Morskiem Oku, o Gople, o Szczerbcu Bolesława Chrobrego, o Wiedniu i Grunwaldzie i innych wielkich wspomnieniach historycznych.
Zgromadzenie słuchało go w milczeniu, przerywanem od czasu do czasu szmerem zadowolenia i współczucia z prelegentem.
Leonia słuchała go z twarzą ożywioną. Pochłaniała każde słowo, widziała każdy gest białej ręki, jaki tym słowom towarzyszył. Sympatya jej rosła dla niego coraz więcej, im z większym zapałem mówił o skarbach i wspomnieniach dziejowych.
Wreszcie skończył. Posypały się oklaski, a tu i owdzie kwiaty. Leonia wyjęła ze swego bukiecika, którego miała na piersi pączek żółtej róży i rzuciła tak zręcznie, że upadł przed nim na stolik. Prelegent podjął go z lekkim uśmiechem, skłonił się zgromadzeniu, chociaż nie wiedział od kogo pochodził.
O tym świetnym odczycie mówiono nazajutrz dzień cały, młody prelegent był Jowiszem dnia tego.