Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   13   —

w ręku, w której notowała sobie to, co przed południem ciekawego w stolicy widziała.
W kilka dni po ich przybyciu zaczął się w sali pojawiać młody mężczyzna o szwedzkich wąsach. Siadywał w pobliża nich i pilnie im się przypatrywał.
Pewnego dnia upuściła pani Aneta lornetkę na ziemie, i zawezwała Leonię, aby ją podniosła. Młody mężczyzna o szwedzkich wąsach poskoczył od sąsiedniego stolika i wyręczył Leonię.
— Za tę drobną przysługę, — ozwał się do pani Anety, pozwolę się przedstawić. Jestem Alfred Rogala Ilski z Księstwa. Od dwóch dni widuję tu panie i miło mi jest za granicą słyszeć język ojczysty.
— To nie było szlachetnie, odpowiedziała pani Aneta, tak długo nas podsłuchiwać, a nie przyznać się do wspólnej przynależności narodowej.
— Byłbym to pierwszego dnia uczynił, odparł pan Alfred, gdybym był spostrzegł, że popełniam niedyskrecyę. Ale tej nie dano mi popełnić, bo rozmowa pań odbywała się w granicach dla mnie nieprzystępnych.
— Znam Ilskich z Podola, zauważyła pani Aneta.
— To moi dalsi krewni.
— A Benedykt Ilski z Królestwa?
— To mój stryj, po którym kiedyś mam coś odziedziczyć, ale tak prędko tego nie pragnę, niech żyje lata Matuzalowe.
— A pan gdzie mieszkasz?
— Gospodaruję w Księstwie.
— Czy pan gdzie dalej jedzie?
— Prawdopodobnie będę musiał jechać aż do Biarritz, gdzie moja ciotka chora leży. Nie wiem jednak, czy się gdzie z nią w drodze nie spotkam.
— My także tam dążymy... Którędy pan jedzie?
— Na Kolonię, potem Renem, bo ciotka taką drogą wracać zamyśla, jeżeli do sił przyjdzie.
Pani Aneta spojrzała na Leonię, ale Leonia czytała właśnie coś w swoich notatkach.
— W takim razie może jedną rutą pojedziemy, rzekła po chwili pani Aneta.
— Bardzo się z tego cieszę, ozwał się pan Alfred, może w podróży wydarzy mi się sposobność wyświadczyć paniom